poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Podsumowanie albumów 2012

W dzisiejszej rzeczywistości, gdzie wszystko jest tymczasowe, gdzie codzienna możliwość dotarcia do setek nowych rzeczy skazuje na pobieżność poznawania, zakrzywienie czasoprzestrzeni nie pozwala odróżnić zachwytu od sugestii, a kompresja doznań zauroczenia od wartości - muzyczne podsumowanie roku jest swojego rodzaju katharsis, które pozwala uporządkować i nazwać emocje, skatalogować wspomnienia i zweryfikować co było ważne.
Dystans czasowy jest bezwzględny i nieubłagalny, płowieją w nim krzykliwe okładki i recenzje modnych czy przełomowych płyt, maleją ilości odsłuchów powalających pierwotnie płyt ulubionych artystów, zacierają się w pamięci okoliczności pierwszych odsłuchów kolejnych arcydzieł. Równolegle gdzieś z głębi, powierzchownie ocenione, odłożone na inny czas albumy dopominają się kolejnych odtworzeń. Pojawiające się wspomnienia z koncertów i festiwali, repetycje zapamiętanych emocji, pozwalają odtwarzać właściwą kanwę minionego roku.
Są płyty, które już zawsze będą mi się kojarzyć z 2012 rokiem i będą jego nierozłącznym elementem, jak przeżycia osobiste czy ważne wydarzenia na świecie. Będą soundtrackiem tego fragmentu mojego życia. Są na pewno na poniższej liście, chociaż wiem, że wiele innych zniknie, niezależnie od aktualnego miejsca w rankingu.


40. Blank Realm - Go Easy
/Fire/

To inny australijski zespół był bohaterem 2012 roku, doprowadzając do geniuszu modernizację psychodelii lat 60-tych. Tutaj mamy w zasadzie te same pierwiastki, ale podane w zadziornej, hałaśliwej estetyce. Okładka albumu w pełni oddaje zawartość płyty. Chaotyczne, niepoukładane wokale,  narkotyczne, psychodeliczne odjazdy sekcji rytmicznej,  hipnotyczne gitarowe tła, mimo, że pozornie krzykliwe, tworzą  marzycielski, leniwie słoneczny klimat.

Acting Strange


39. Pegasvs  - Pegasvs
//

Odkryty przy okazji Primavery 2012 i przypatrywania się lokalnej scenie, duet z Barcelony, wciąga na swoim debiutanckim albumie, chłodnym krautrockowym pulsem i  melancholijnym ciepłem wokalu. Oparte na shoegazowych syntezatorach utwory, tak jak współgrały z nadmorską scenerią festiwalu i  falującym, gorącym powietrzem, tak wprowadzają w leniwą błogość w każdym innym otoczeniu.


Brillar


38. Wymond Miles - Under the Pale Moon
/Sacred Bones/


Prosty, szczery, przepełniony bólem, zmaganiami ze stratą, zagubieniem pomiędzy tym co mamy, a czego pragniemy - album gitarzysty The Fresh and Onlys. Garażowy brud gitar został porzucony na rzecz nostalgicznego janglingu, post-punkowej sekcji rytmicznej, wypełnianych zbolałym "cure'owym" wokalem. Nieskomplikowane, wtórne, może czasami zbyt teatralnie dramatyczne piosenki, chwytają jak żadna kompozycja jego macierzystego zespołu.

Run Like The Hunted


37. Killing Joke - MMXII
/Spinefarm/

Ponad 30 lat po wydaniu klasycznego debiutu, rozsadzającego definicję post-punk mrokiem i energią metalu, industrialu i goth, wydali album świeży, brutalny i tak apokaliptyczny jak tylko oni potrafią. Ponownie natchniony Coleman snujący wizje o zagładzie cywilizacji, rozdzierającym, mistycznym wokalem zawstydza setki młodych naśladowców. Zaskakującym wytchnieniem od miażdzącym riffów, "In Cythera" i "Primobile", przypominają moment w historii muzyki, w którym rozpoczęli ją zmieniać.

Pole Shift



36. Guillemots - Hello Land!
/The State51 Conspiracy/


Sześć lat po bardzo dobrym debiucie, w końcu płyta, która nawiązuje jakością do tamtego pięknego zbioru opowiadań rozpisanych na elektroniczne plamy, trąbki, fortepianowe pasaże i setki  zegarmistrzowsko umieszczonych, misternie wygenerowanych, różnorodnych dźwięków. To muzyka, jak przystało na art pop, przemyślana, wysmakowana, precyzyjnie wykonana, utkana z setek inspiracji, jednego z bardziej erudycyjnych brytyjskich zespołów.

I Lie Down


35. Japandroids - Celebration Rock
/Polyvinyl/


Począwszy od energii, poprzez podobną intensywność gitar i krzykliwość wokalu, autoplagiatyczne riffy, skończywszy na okładce, przy pierwszym odbiorze to płyta identyczna jak świetny "Post-Nothing". Przy kolejnych, brakuje gęstości brzmienia  i  improwizacji z debiutu, zastąpionych przez bardziej prostą, rockandrollową   jazdę z sekcją rytmiczną The Replacements.  Rezygnację i pogodzenie w intymnych tekstach wyparły wyśpiewywane często ze spreenstennowskim zacięciem manifesty. Ale to wciąż świetne punkowe melodie.
Younger Us


34. Burial - Kindred [EP]
/Hyperdub/


"Untrue" było ścieżką do nocnych podróży, było duszne, ale bardziej przystępne singlami i zamkniętą formą utworów.  "Kindred" to wiele pomysłów, rozdziałów, składającyh się na trzy długie utwory, sugerujących concept, który niestety tylko udają. Fascynuje jednak kosmicznym, odrealnionym dubstepem, gdzie przygniatający bas i stłumione wokalizy, otoczone firmowymi burialowymi trzaskami i szumami, rozpływają się w smutno-tanecznych pasażach syntezatorów, rozdzierając go w połowie niepotrzebnie rytmiką house-techno w "Loner".
Ashtray Wasp


33. The Evens - The Odds
/Dischord/


Legenda amerykańskiej sceny niezależnej, wokalista i gitarzysta Fugazi, Ian MacKaye, na kolejnej płycie męsko-żeńskiego duetu ze swoją partnerką życiową, nadal tworzy nastrojową, minimalistyczną, surową, muzykę, rzadko wychodząc poza gitarę barytonową, perkusję i naprzemienne wokale. Nad całością unosi się klimat Fugazi, ale przede wszystkim zapach niezależności, wolności i niczym nieskrępowanej radości z możliwości współtworzenia  muzyki jaką kochają. Pozazdrościć.
 
Sooner or Looter


32. Ty Segall - Twins
/Drag City/


Niezwykle płodny Ty Segall, na swoim trzecim w 2012 roku albumie, kontynuuje zabawę garażowym rockiem i punkiem, głęboko osadzonym w hardrockowej tradycji. Nie tak noisowy i energetyczny jak, także tegoroczny, "Slaughterhouse", nie tak psychodeliczny, brudny i powolny jak "Goodbye Bread" z 2011,  album zawiera porcję przebojowych garażowych utworów z nieskomplikowanymi lirykami, które skutecznie ubarwiają czas podróży samochodem, a na koncertach są gwarancją dobrej, szczeniackiej zabawy.
You're the Doctor


31. Jason Lytle - Dept. of Disappearance
/Anti-/
Lider nieodżałowanego Grandaddy, nagrał płytę, która mogłaby być kolejnym, choć najsłabszym, albumem macierzystego zespołu.
Już pierwszy utwór zniewala tak charakterystycznymi zwiewnymi melodią i głosem, pęcznieje różnego rodzaju smaczkami brzmieniowymi i płynie wzruszającymi, wznoszącymi akordami. To połączenie przesterowanych gitar, kosmicznych klawiszy z ciepłym, ckliwym wokalem Jasona działało na mnie zawsze i mimo braku tym razem inwencji twórczej, ten nowy zestaw  melodii znów podziałał rozgrzewająco na moje serce.
 
Matterhorn


30. The Flaming Lips - The Flaming Lips and Heady Fwends
/Bella Union/
Mimo, że każdy z 13 utworów tego albumu-kooperacji współtworzy inny gość, zarówno to eksperymentatorskie jak i piosenkowe oblicze tworzą niezwykle spójną całość, z wyraźnie odciśniętym psychodelicznym piętnem The Flaming Lips w każdym utworze. Różnorodność stylistyczna i wiekowa zaproszonych wykonawców pokazuje, jak po 30 latach od powstania, można być kreatywnym i inspirującym. Szczególnie udane utwory z udziałem Bon Ivera, Tame Impala, Edwarda Sharpe'a czy Chrisa Martina, przywołują na myśl najlepsze czasy "Soft Bulletin"
Ashes in the Air (feat. Bon Iver)


29. Mission Of Burma - Unsound
/Fire/


Klasycy post-punk, inspiratorzy dla  powstania takich grup jak Pixies, Dinosaur Jr., Fugazi czy Yo La Tengo, 30 lat po wydaniu przełomowego "Vs." nagrywają album przebijający energią i zaangażowaniem wiele wypalonych kilkuletnich bandów. Surowy, szortski, z charakerystycznym dla post-punk rytmem, basem i melodeklamowanym wokalem  oraz ich firmowym znakiem w tym nurcie: nieoczywistą perkusją i przesterowanymi, nieokiełznanymi solówkami gitar. Stale w duchu Stooges i Velvet Underground.
 
Semi-Pseudo-Sort-Of Plan


28. Tamaryn - Tender New Signs
/Mexican Summer/

Nie wnosząc wiele nowego, poruszając się w stylistyce shoegaze i dream pop, z wyraźnymi inspiracjami Slowdive czy Cocteau Twins i melodiami, które już gdzieś słyszeliśmy. Podwodne gitary,  marzycielskie klawisze i wokal a'la Elisabeth Fraser, nie działałyby, gdyby zespołowi nie udało się stworzyć solidnego, dobrze i bogato brzmiącego albumu z chwytliwymi utworami.



Prizma


27. Godspeed You! Black Emperor - 'Allelujah! Don't Bend! Ascend!
/Constellation/

Wprowadzające w album skrzypce, rozpoczynają powolne, repetetywne, konstruowanie, w mrocznej atmosferze, gitarowych, monumentalnych budowli, których gęste, potężne ściany dźwięków, wieńczą patetyczne, wzruszające,  wznoszące ku niebu wieże solówek skrzypiec, dęciaków i gitary prowadzącej, przybierające rozmiar większy niż to zdanie.  Nawet jeśli budowla nie różni się od tych sprzed 10 lat, na żywo ta zwierucha robi nadal piorunujące wrażenie.

Mladic


26. Richard Hawley - Standing at the Sky's Edge 
/Parlophone/

Psychodeliczny, ze spowolnioną bluesową sekcją rytmiczną i space-rockowymi odjazdami gitarowymi, album osadzony w klimacie brytyjskiego rocka lat 70-tych i amerykańskiego, korzennego spod znaku The Doors. Gęste od gitar i riffów, przestrzenne w odejściu, historie o rozpadzie, osamotnieniu i śmierci, opowiadane pogodzonym, barytonowym wokalem. Daleka od britpopowych korzeni, najbardziej agresywna, niepokąjąca płyta artysty.

Time Will Bring You Winter


25. Arrange - New Memory
/self-released/


Delikatna, senna muzyka. Ale to sny w kolorach pastelowych, przepełnione miękkimi, ciepłymi klawiszami oraz wokalem, szumami i spowolnionymi, ściszonymi "ścianami" gitar przywołującymi na myśl nieśmiały shogeaze. Smutny i zrezygnowany wokal, Malcolma Lacey'a, który sam stworzył i wydał album, jest tu niezbędnym dla kompletności doznań dźwiękiem. Słuchanie tej płyty to intymna relacja ze sobą, w tlących się żółto-pomarańczowych światłach wieczorów.

And My Hands Denied Me My Right


24. Goat - World Music
/Rocket/


Nie kojarząca się ze Skandynawią muzyka rozimprowizowana gitarami, etnicznymi eksperymentami i afrykańskim pulsem. Połączenie inteligentnych,  psychodelicznych gitarowych odjazdów spod znaku Dungen (także Szwedów) z grupowymi folkowymi zaśpiewami z funkiem i afro-beatem a'la Gang Gang Dance. W rytualnej atmosferze wokól osi precyzyjnej sekcji rytmicznej, owijają się nieoczywiste gitarowe solówki, wybuchają instrumentalne odloty i przetacza się wokalne szaleństwo.

Goathead


23. Menomena - Moms
/Barsuk/


Najbardziej chyba agresywny w warstwie lirycznej i muzycznej, rwany album popowych eksperymentatorów, z charakterystyczną tylko dla nich rytmiką, deszczem sampli i bogatą aranżacją utworów. Temat wpływu na życie i postrzeganie świata genów, pochodzenia, dzieciństwa, starzenia się, w skomplikowanych, połamanych nieoczywistą perkusją utworach. Spokojne klawiszowe fragmenty, napady paranoicznych dęciaków,  beznamiętny wokal, mocne teksty, rozjechane gitary - precyzyjny  chaos.
Pique


22. DIIV - Oshin
/Captured Tracks/


Z gitarami Real Estate, klawiszami War On Drugs i oniryzmem Wild Nothing, DIIV nie stworzył nowej jakości, ale wypełnił album udanymi dream-popowymi melodiami, które przejemnie wypełniają przestrzeń przy każdym odsłuchu, nie wzniecając jednak większych emocji. Kompozycje mimo, że wydają się monotematyczne, bez wyraźnie zarysowanych intro, outro i kulminacji, dzięki takiemu zabiegowi, tworzą rozmarzoną, rozleniwiającą całość. W słoneczne popołudnia wprowadza w błogi stan.
Doused


21. Andy Stott - Luxury Problems
/Modern Love/


Mroczna ambientowa muzyka, pełna dubowego pulsu dla tańczących inaczej. Duszna od budujących grozę gęstych podkładów, basów i potęgujących tajemniczość eterycznych, chóralnych żeńskich wokali. Tak jak Burial garage i dubstep tak Stott dub i ambient techno doprowadził do perfekcji, lepiąc z nich przystępne, melodyjne, transowe, zapamiętywalne utwory. Mimo, że zimna i odhumanizowana, kojarzy się z falującym gorącym powietrzem w mieście i wciąga do odsłuchań w skupieniu całości.
 
Numb


20. Mount Eerie - Ocean Roar
/P.W. Elverum and Sun/
Drugi z pary wydanych w 2012 roku albumów genialnego kompozytora i songwritera Phlia Elveruma, w odróżnieniu od intymnego "Clear Moon", przytłacza metalem i dronami, przez co najbliżej mu do "Wind's Poem" z 2009. Stłumione, twinpeaksowe ściany dźwięku w pierwszym utworze, w dalszych  stają się coraz bardziej agresywne, brudne i zgrzytliwe, zbliżając się do kakofonii Swans. Podskórnie odczuwamy jednak obecność firmowej, magicznej poetyki Elveruma, potwierdzanej wplatanami delikatnymi, kruchymi melodami i zagubionym głosem.

Pale Lights


19. Bob Mould - Silver Age
/Merge/


Solowa płyta lidera kultowego Hüsker Dü, którzy 30 lat temu jednymi z ważniejszych albumów lat 80-tych zdefniowali post-hardcore - jednak bardziej w klimacie innego projektu Moulda z początku lat 90-tych, Sugar.   Agresywne, wściekłe, hałaśliwe, punk-rockowe kopniaki pełne przesterowanych gitar, ale i dobrych melodii, nie wypadają gorzej i dzisiaj, w konkurencji z kompozycjami Foo Fighters czy Japandroids. Moulda rozliczenie z z przeszłością.

Silver Age


18. Niechęć - Śmierć w miękkim futerku
/Wytwórnia Krajowa/

W 2012 roku rozwijająca się Wytwórnia Krajowa zaproponowała zespół, który wytworzył przejmujący, trudno definiowalny klimat osadzony w tradycji polskiej muzyki popularnej. Post rockowe w konstrukcji,  zadymione nostalgią, jazzowe psychodeliczne pejzaże przywołują na myśl ścieżki dźwiękowe peerelowskich czarnobiałych filmów. Skąpana w półcieniach, z dalekim echem post punk, przepełniona niepokojem trawestacja Komedy.
 
After You


17. Matthew Dear  - Beams
/Ghostly/

Album przepełniony inspiracjami Talking Heads w tworzeniu i aranżacji utworów, przywołuje jednocześnie dokonania Davida Bowie, za sprawą barwy i sposobu używania wokalu. Już "Dark City" z 2010, zbił mnie z tropu, gdy zdumiony, nie mogłem  zapomnieć melancholijnego, mrocznego klimatu etykietowanego microhouse i synthpopem. Na tegorocznym dodając więcej barw i melodii,  Dear stworzył album, który chłonę jako całość, przy którym nie mogę powstrzymać się od tańca. Bardzo dziwnego tańca...
Earthforms


16. Mirrorring - Foreign Body
/Kranky/

Zaskakujący duet jednych z moich ulubionych ostatnimi czasy kompozytorek. Szumiąca ambientem, narkotyzująca dronami i gitarą Liz Harris tworząca jako Grouper oraz Jesy Fortino - mistrzyni operowania ciszą jako najważniejszym dźwiękiem wypełniającym przestrzeń jej kruchych wokalnie i folkowych gitarowo utworów jako Tiny Vipers. Magiczne, katarktyczne  połączenie tych dwóch światów, pełne podskórnego  napięcia, szczerości i przyjemnie otulającego przygnębienia.
 
Cliffs


15. Orcas - Orcas
/Morr/
Twórca kilku intrygujących albumów jako Benoît Pioulard, tym razem w innym projekcie. Thomas Meluch nie odchodzi daleko od ambient-popowego charakteru wspomnianych płyt. Tym razem nie tracąc rozmarzonego klimatu, utwory stały się bardziej przejrzyste, przestrzenne, oczyszczone, choć nie całkowicie, z szumów i trzasków. Nadal hipnotyczny, podwodny głos i snujące się przepiękne harmonie czy fortepianowe pasaże, zawieszają co chwila wzrok w niewidocznych punktach.


Carrion


14. Beach House - Bloom
/Sub Pop/


To mógł być drugi krążek "Teen Dream" gdyby był dwupłytowym albumem. Piosenki są jak kolejne pozycje w indeksie, nie słychać progresu ani regresu. To mało, aby zadowolić oczekujących na każdej płycie rewolucji w muzyce, w czasach tymczasowości i  szybko starzejących się albumów ale i jednocześnie dużo w kontekście trudnej sztuki utrzymania formy kompozycyjnej. Nadal magiczny głos V. Legrand, rozmarzone klawisze i delayowe gitary. Kolejny taki album już nie przejdzie, tymczasem  ciągle  uwielbiam momenty gdy otaczają mnie ich piosenki.
Myth


13. Lower Dens - Nootropics
/Ribbon/


Kojarząc się wokalnie z  Beach House i Exitmusic, album oferuje także podobną tajemnicę, mrok i rozmarzenie w utworach. W warstwie muzycznej dominują tu jednak zimne syntezatory, ambientowe tła, metaliczne gitary i krautrockowy chłód. Ta muzyka zaraża swoją sterylnością, eterycznością, selektywnością szczegołów i stopniowym budowaniem napięcia. Cały świat dźwięków zamknięty w pustym pokoju z białymi ścianami.
 

Brains


12. Lee Ranaldo - Between the Times and the Tides
/Matador/


Zbiór świetnych piosenek gitarzysty Sonic Youth, który wykorzystując rozpad grupy, odszedł od eksperymentalnych, noisowych kompozycji z poprzednich solowych albumów. Klimat tradycyjnej, amerykańskiej, gitarowej alternatywy, przełomu lat 80/90, college-rocka , czasami alt-country, charakterystyczna sonicowa gitara autora i sekcja rytmiczna za sprawą perkusisty SY, brak gitary Moore'a wypełniany klawiszami Johna Medeskiego.  Ten album nic nie wnosi, jest setem utworów, które lubię.

Xtina As I Knew Her


11. Ariel Pink's Haunted Graffiti - Mature Themes
/4AD/


Następca przebojowego "Before today" sprzed dwóch lat, łączy przystępność poprzednika z eksperymentami i dusznością, znanymi z wcześniejszych płyt kreatywnego freaka. Przy pierwszym odsłuchu rozczarowujący pozorną niespójnością, rozproszeniem pomysłów, gorszymi kompozycjami, z każdym kolejnym zniewala 60's i 80's klimatem oraz wywołuje uśmiech nieustannym żonglowaniem konwencjami od boogie, disco, przez post-punk po riffowy rock. W zatłoczonej Hydrozagadce powstał z tego wymarzony psychodeliczny, alternatywny koncert klubowy.
Early Birds Of Babylon


10. Disappears - Pre Language
/Kranky/


Zaskakująco dobry album projektu lidera obiecującego kiedyś 90 Day Men i perkusisty Sonic Youth i najlepszy post-punk w 2012. Melodeklamacje wokalisty od razu kierują skojarzenia na The Fall, którzy wydają się także inspiracją dla transowych konstrukcji utworów. Z premedytacją zastosowana powtarzalność akordów, pozorna monotonia sekcji rytmicznej,  mogacą dla kogoś wprowadzać nudę, jest idealnym zabiegiem do wytworzenia pełnej napięcia, soundtrackowej, schizoidalnej atmosfery całości, potęgowanej nisko strojonymi przesterami.
Replicate


9. Dinosaur Jr. - I Bet on Sky
/Jagjaguwar/


Trzeci udany album idoli Cobaina od ich powrotu w 2007 roku. Zestaw świetnych kompozycji, niezmiennie będących wypadkową fuzz-gitar z melodyką Neila Younga. W miejsce dawnych niezal-hymnów "Little Fury Things" czy "Freak Scene", utwory epatują nostalgią za sprawą spokojnego, przeciągłego wokalu Mascisa i zamglonego brzmienia a'la Built To Spill. Byli kreatorami zmian w muzyce w końcu lat 80-tych. Dziś nie oczekuję od nich zmian tylko solidności i dobrych melodii, aby smakować klimat beztroskiego amerykańskiego indie rocka.
What Was That


8. Exitmusic - Passage
/Secretly Canadian/


Uwielbiam to uczucie, kiedy włączam płytę nieznanego zespołu i ze ściskiem w żołądku  zostaję zaczarowany brzmieniem i melodiami. Niesamowicie silny żeński głos o barwie przypominającej Victorię Legrand, snuje opowieści w monumentalnie wznoszonych gitarowo-elektronicznymi ścianami, bogato zdobionych, dream-popowych utworach z wyraźnym echem Sigur Ros, Cocteau Twins. To muzyka miejskich upalnych nocy i rozstań. Tajemnicza, rozmarzona, jednocześnie lepka,  duszna i przestrzenna.
The City


7. Mount Eerie - Clear Moon
/P.W. Elverum and Sun/
Mroczny album, podobnie jak druga z płyt Elveruma w tym zestawieniu, ale jest to mrok nieoczywisty, intymny, schowany w delikatnych, pięknych, typowo elverumowych impresyjnych melodiach. Gdzieniegdzie wstrząsany ambient-metalowymi wstawkami, album płynie slowcorowo, potęgując grozę i smutek z każdym dźwiękiem klawisza i szarpnięciem struny. Który to już genialny kompozycyjnie album pod tym szyldem a wcześniej The Microphones, kolejny do przyjmowania jedynie w całości, w odosobnieniu.

The Place I Live


6. Lotus Plaza - Spooky Action at a Distance
/Kranky/


Od pierwszych minut muzyka twórcy najlepszych kompozycji Deerhuntera, omiata nas gitarowymi, delayowymi pasażami, rozpływającymi się w zapętlonych, rozimprowizowanych, przesterowanych kodach. Dream popowe utwory zarówno konstrukcją jak i oddaloną barwą wokalu, bardzo mocno konkurują z macierzystym zespołem i wygrywają z "Halcyon Digest" melodiami. To zniekształcone, zapętlone efektami, puchnące akordami, beatlesowskie piosenki, które potrafią rozmarzyć.
Out Of Touch


5. Ty Segall Band - Slaughterhouse
/In the Red/


Rzężący, melodyjny, kalifornijski pop punk. Szczeniackie piosenki, których energia rozniosła namiot Off Festivalu. W odróżnieniu od garażowej psychodelii na innych wydawnictwach Ty Segalla, mamy tu "zjazd na krechę" w zawierusze jęczących riffów, z wyraźnymi inspiracjami The Stooges i produkcyjnym  pogłosem wokalu imitującym undergroundowość  materiału. Płyta przy której zazdrościsz, że nie możesz przenieść się w czasie i w letnie popołudnia na amerykańskich przedmieściach łoić w garażu z nastoletnimi kumplami.
Tell Me What's Inside Your Heart


4. Wild Nothing - Nocturne
/Bella Union/


Gdy w top 2010 roku umieszczałem rzadko występujący w rankingach debiut Jacka Tatuma, nie podejrzewałem, że następca będzie jeszcze lepszy. Ujawniony już wówczas talent do pisania nieoczywistych, pięknych, skromnych, melodii,  rozwinął się tutaj w postaci jeszcze większej zapamiętywalności piosenek oraz wyrazitości wzbogaconego brzmienia. Magnetyzm tych utworów jest efektem przenikających się ciepłych tekstur syntezatorów z flangującymi gitarami i oddalonym wokalem, w pogoni za 80's dream-popową nostalgią.  11 fragmentów składających się na miękki, latający dywan unoszący gdzieś daleko stąd...
                                                       Midnight Song


3. Metz - Metz
/Sub Pop/


Chyba najczęściej słuchana płyta w 2012 roku. Agresywne, surowe, krótkie utwory, o niesłyszanej dawno kakofonicznej energii, punkowej zadziorności i post-hardcorowym miażdzącym brzmieniu. Podczas słuchania grozi nabiciem kilku siniaków i naciągnieciem mięśni szyi. W odróżnieniu od brudu protoplastów z Seattle, rozstrojone gitary są tutaj sterylnie i selektywnie wyprodukowane, ale dzikość perkusji jak nabardziej autentyczna. Niespodziewana, obłędna, emocjonalna podróż w czasie do pierwszej połowy lat 90.
Wet Blanket


2. Grizzly Bear - Shields
/Warp/


Genialny zespół, każdą swoją nową płytą podnoszący wysoko poprzeczkę, aby później ją swobodnie przeskoczyć. Na dzisiaj jeden z niewielu tak kreatywnie rozwijających się. Zachwycające kompozycje, szarpiące wszystkie struny wrażliwości, skrzące się od tysięcy smaczków i niewidocznych inspiracji, tworzących ich własną, poza indie-folkową jakość. Nieoczywiste  w konstrukcji, inteligentne w budowaniu dramaturgii i melodii opartej na wyjątkowej muzycznej erudycji i harmonicznej współpracy artystów. Obezwładnia melancholią w każdym miejscu i czasie.
Yet Again


1. Tame Impala - Lonerism
/Modular/

Wydający się niedoścignionym debiut "Innerspeaker" z 2010 okazał się tylko odtwarzającą klimat 60/70s przygrywką do tego czym eksplodowali tutaj. Halucynogenne, natchnione, gęste  gitarowo-syntezatorowe pejzaże, narkotycznie rozjeżdżające się, odlatujące każdą zmianą akordów, powodując ciarki i cudowne, mdłe zawroty głowy. Pastelowe utwory tak plastyczne, że rozpuszczają i zniekształcają mijaną rozpaloną miejską tkankę.  Absolutnie współczesna, autorska wypowiedź o muzyce sprzed 40 lat.  Psychodeliczne arcydzieło i kompozycyjny majstersztyk.
Music To Walk Home By