wtorek, 10 stycznia 2012

Podsumowanie albumów 2011

Gdy epatujący erudycją naczelni recenzenci muzyczni Rzeczpospolitej, oznajmiali brak w mijającym roku ciekawych debiutów, intrygujących płyt i generalnie zastój w muzyce, mi po wielu dniach selekcji udało się z ogromu ciekawej muzyki 2011 roku wybrać finałową grupę najlepszych moich zdaniem albumów. Wśród rozterek udało mi się listę okroić do TOP 40 aby nabrała kszałtu przypominającego bardziej ranking. Zastanawiam się czy nie żyję przypadkiem w jakimś równoległym świecie, gdzie powstaje tak dużo wciągającej, poruszającej, porywającej muzyki. 
To był znów bardzo dobry rok, pozostawiający mnie w przeświadczeniu, że tak wielu rzeczy jeszcze nie poznałem na czas tego podsumowania (podobnie jak zeszłoroczne niewybaczalne przeoczenia Warpaint czy The Soft Moon). Rok udanych płyt uznanych marek jak Destroyer, Wilco, Bill Callahan czy Stephen Malkmus, dobrych debiutów Wild Flag, Yuck czy Total Control, ugruntowania pozycji nadziei Bon Iver, The Antlers czy St.Vincent, rozpoczęcia działalności Wytwórni Krajowej płytami Organizmu i Nerwowych Wakacji. Czas zamyślonego ambientu Tima Heckera i Grouper, psychodelicznych odjazdów Peaking Lights i Gang Gang Dance, podniebnego shoegazu Ringo Deathstarr i Asobi Seksu, gitarowej zawieruchy The Men, Iceage i The Psychic Paramount czy wreszcie wciągającej melancholi za latami 80-90, dzięki Real Estate, Girls czy Violens.
P.S. W saloniku prasowym przejrzałem podsumowanie znanego pisma muzycznego - nie rózniło się zbyt wiele od tego, które przeglądałem ostatni raz kilkanaście lat temu.

40. S.C.U.M - Again Into Eyes
/Mute/
Mroczna goth i cold wave atmosfera lat 80-tych z wokalem bardziej przypominającym Interpol czy Editors niz I.Curtisa. Pierwsza część płyty wciąga post-punkową gęstością i dusznością, aby w drugiej rozrzedzić klimat kościelną przestrzennością, co zdecydowanie działa na niekorzyść oceny całości.

Amber Hands


39. Thurston Moore - Demolished Thoughts
/Matador/


Lider Sonic Youth i mój niedościgły wzór alternatywnego etosu, nagrał płytę taką jaką po prostu chciał nagrać w danej chwili. Tak daleką (akustyczność, folkowość) i tak bliską (podobna konstrukcja trzonu utworów i undergrundowo-fałszująca gitara i wokal) twórczości zespołu macierzystego. Wyciszone, delikatne, intymne piosenki o ulotności chwil, minionym czasie i przemijającym szczęściu. Po niespełna 30 latach rozszedł się z Kim Gordon...

Benediction

38. The Pains of Being Pure at Heart - Belong
/Slumberland/


W 2011 shogaze grali lepiej inni. Ale nikt tak jak oni nie komponował w tym gatunku tak "radosnych", chwytliwych indie i twee popowych piosenek w najlepszej brytyjskiej tradycji lat 90-tych. Przestrzenne gitary, synth-gitarowe ściany i to całe brzmienie które uwielbiasz, utkane w utwory, przy których pogwizdujesz robiąc rano jajecznicę czy z przyjemnością robisz porządki mopem. Przy debiucie zaintrygowali, wzmagając apetyt na coś wyjątkowego w przyszłości . Dziś, po prostu chciałbym aby w radio leciały takie piosenki jak ich.

Heaven's Gonna Happen Now

37. Atlas Sound - Parallax
/4AD/


Trzeci album lidera Deerhunter w zbyt oczywisty sposób nawiązuje do ubiegłorocznego "Halcyon Digest" macierzystej formacji, aby wzbudzić jakieś większe emocje. Tak jak w przypadku tamtego albumu jest bardziej akustycznie i gitarowo. Duszny i paranoiczny klimat poprzednich albumów powoli wypiera wyciszenie. Sącząc się z głośników wieczorem smakuje jednak nadal wyjątkowo.



Modern Aquatic Nightsongs

36. Low - C'mon
/Sub Pop/

Low nie nagrywa złych płyt, Low nie nagrywa juz płyt wybitnych. Jak zwykle oszczędnie zaaranżowany kontemplacyjny slowcore, piękne harmonie Alana i Mimi, narastające repetycje z mikro pauzami, reprezentowane są tym razem przez mniej poruszające i zapadające w pamięć utwory. Ale te kołysankowe momenty i otaczająca niezmiennie powolnie, bardzo powolnie niczym dym, monotonia, nadal działają.


Especially Me

35. Bearsuit - The Phantom Forest
/Fortuna Pop!/


Eklektyczny indie pop z Wysp. Zmieszane punk, art rock, disco i pop w kilkanaście przyjemnych piosenek z nienagannym brytyjskim akcentem na wokalu. Radosnym chaosem w konstrkucji utworów przypominają Architecture In Helsinki, a klimatem przywołują na myśl Blur pierwszej połowy lat 90-tych.Jeśli muzyka ma być niezajmującym tłem.




A Train Wreck

34. Girls - Father, Son, Holy Ghost
/True Panther/


Te piosenki juz gdzieś słyszeliśmy. Nie da się określić stylu zespołu, nie w związku z eklektyzmem, ale dlatego, że każdy utwór jest właściwie z innej bajki. 60's opener, dalej hard-rock, to znów Pink Floyd, soft-rockowe akustyczne zamyślone ballady. Na pozór zestaw nie do przetrawienia daje jednak sporą przyjemność ze słuchania i nieuchwytną mgiełkę nostalgii i czegoś intymnego.



Forgiveness

33. Nerwowe Wakacje - Polish Rock
/Wytwórnia Krajowa/


Juz okładka wzbudza retrospekcje - zdjęcie istniało gdzieś na stronach "Encyklopedii Dla Dzieci - Polska Moja Ojczyzna",(1979), którą jako brzdąc starłem w pył od ciągłego czytania i oglądania. Z kazdym przesłuchaniem metaliczny smak w ustach wzrasta, klatki z podrózy, ostre rysy blokowisk w zachodzącym poźnosierpniowych słońcu. Dla jednych muzycznie będzie to harcerskie pitolenie, inni zakochają się w podanym alternatywnie, ulotnym klimacie tradycji polskiej piosenki i wakacji, które nigdy już nie powrócą...

Gigi chce pójsć tam gdzie ja

32. Iceage - New Brigade
/What's Your Rupture/


Energetyczna na pozór punkowa piguła lecz z gotyckim posmakiem i post-hardcorową motoryką. Jeśli jednak gdzieś dostrzeżemy Fugazi czy Joy Division, to w klimacie i w sercach muzyków. Wrazliwość głęboko zakamuflowaną za surowym, agresywnym hałasem i wykrzyczaną złością.



White Rune

31. M83 - Hurry Up, We're Dreaming
/Mute/

Uznany przez wielu za najlepszy album w dorobku, dla mnie jest jednak daleko za "Dead Cities..." (2003) i "Before The Dawn" (2005). Niewątpliwe bardziej urozmaicony muzycznie i robiący wrażenie rozmachem instrumentarium, coraz rzadziej spotykany dwu-płytowy concept album, eksploduje tym razem bardziej brzmieniami klubowymi i freak folkiem niż shoegazowymi ścianami. Konstatuje, ze dreszcze zastąpiła zabawa zmieszana z zamyśleniem, której bezzwolnie poddałem się w czasie Ars Cameralis.

Steve McQueen

30. PJ Harvey - Let England Shake
/Island/


Odrzucona przeze mnie na początku w całości, z utworami nieprzekonującymi w wykonaniu na żywo podczas Primavery. Rozpraszające i nijakie wokale Parisha, pozorna miałkość muzyczna utworów, nie dotykające polityczno-społeczne tematy piosenek, z czasem i kazdym kolejnym odsłuchaniem jednak ginęły w dziewczęcym głosie PJ, szarpnięciach harfy, zadumie i ogólnym intymnym charakterze tej płyty. Przyjmować tylko w całości.

In The Dark Places

29. The War on Drugs - Slave Ambient
/Secretly Canadian/


Ciekawe połączenie americany, melodyjnych alt-countrowych piosenek, przywołujących na myśl wokalnie amerykańskich bardów, z ambientowymi podkładami, synth-dronami miejscami ewolującymi do noisu. Nienowoczesne hymniczne melodie w kameralnych, nowoczesnych, zagęszczonych aranzacjach. Pragnienia aby uciec i zacząć od nowa.



Come To The City


28. Wilco - The Whole Love
/dBpm/
Najlepszy ich album od czasu "Ghost Is Born". Gdy w pierwszym utworze "Art Of Almost", elektroniczne podkłady i eksperymenty wzbogacają alt-countrowe instrumentarium, a całość kończy kakofonia gitar, wydaje się, że powrócili do tego czym zachwycali na początku XXI wieku. Później jednak przewazają tradycyjne brzmienie i konstrukcja piosenek, przez co całość intryguje mniej. Chociaż nie osłabia to magnetyzmu wielu świetnie zaaranzowanych utworów.


Black Moon

27. Stephen Malkmus and The Jicks - Mirror Traffic
/Matador/
Mistrz, lider Pavement, nagrał płytę zbliżoną do dokonań macierzystej formacji z charakterystycznymi przesterowanymi gitarami i "fałszującym", "niechlujnym" wokalem. Zestaw świetnych gitarowych, indie kawałków, które rewelacyjnie sprawdzają się na zywo w małych klubach, nadających im jeszcze większek garazowości, co sprawdziłem w trakcie Ars Cameralis,.



Senator


26. Grouper - A I A : Dream Loss
/Yellowelectric/
Odrealnione, eteryczne wokale. Intymna muzyka, pełna pogłosów, ambientowych plam, eksperymentów i... nostalgii. Klimat przygnębienia potęgują pobrzdękające na tle wielowarstwowych, dronowych podkładów, struny gitary. Późne wieczory nie byłyby tak wyrafinowane bez tej muzyki.




Soul Eraser

25. The Sea and Cake - The Moonlight Butterfly
/Thrill Jockey/
Zaskakująco dobry, nie muszący wstydzić się pozycji dyskografi z lat 90-tych, album mistrzów subtelnego, krautrockowego, jazzującego post-rocka. Daleki od dawnego eksperymentatorstwa, w duchu indie-pop, w najlepszym tego słowa znaczeniu , zbiór utworów, który często wypełniał chwile gdy noc uciszała męczący wieczór za oknem. Tym razem uduchowione, metafizyczne podkłady elektroniczne kryją się pod rytmiczną piosenkową strukturą. Nadal wywołuje zamyślenie...


Lyric

24. Jacaszek - Glimmer
/Gusstaff/

Rewelacyjny album polskiego mistrza ambientu, z którym w tym roku na świecie mógł równać się jedynie Tim Hecker. Po dołujących "Trenach" sprzed 3 lat, tym razem wrazliwy, lekki, piękny, szumiący sen na jawie, przy którym mogę godzinami patrzeć przez szybę na drżące w dole światła nocnego miasta. Elektroniczna sztuka wyzsza, wzbogacona przez klawesyn, klarnet i gitarę. Elektroakustyczna symfonia.


Dare-gale

23. Radiohead - The King of Limbs
/XL/
Złożone z trzasków, szumów, bitów, dubstepowych i krautrockowych rytmów, drgających gitar i eterycznego wokalu, niespełna 40 minut radioheadowej, przestrzennej melancholii. Głęboko ukryte piękno w tej pozornie trudnej w odbiorze muzyce, nadal daje dużo satysfakcji po jego odnalezieniu. Jej siła tkwi w tym, ze zagrana tylko na gitarę akustyczną, nadal robiłaby wrazenie. Większość modnych, efektownych kobiet nie zbyt dobrze wygląda nago, piękne mogą ubierać się w cokolwiek.


Little by Little

22. The Psychic Paramount - II
/No Quarter/

Pozorny chaos i zawierucha, w której tylko wrazliwcy odnajdą wywołujące gęsią skórkę, porywające melodie i harmonie. Psycho noise gdzie hałas gitar i kraut-rockowa motoryka miesza się z wyrafinowanymi ścieżkami gitarowych improwizacji. Do zakochania lub wyrzygania.




DDB

21. The Men - Leave Home
/Sacred Bones/


Najbardziej intensywny album w tym zestawieniu. Post-hardcoreowcy z Nowego Jorku w rozbudowanych utworach zawarli tyle noise-punkowej energii, ze kazde przedkorporacyjne poranne odtworzenie zastępuje kilka espresso i zapobiega wizytom u psychologa. A ilością pomysłów (noise, punk, hard-core, shogaze, krautrock, screamo, indie rock) w kazdym utworze, można by obdzielić dziesiątki dyskografii zespołów punkowych.


Bataille

20. Seefeel - Seefeel
/Warp/


Intrygujący album. Ambient, poddany jednak sennej i powolnej rytmice. Przebijające się ledwo wokale i współpracujące z generowanymi przez komputer szumami, trzaskami i przesterami, powolnie trącane, motoryczne, monotonne bas i gitara, tworzą aurę tajemnicy. Chłodny, krautrockowy mrok.



Airless

19. Asobi Seksu - Fluorescence
/Polvinyl/


Dobry album shoegazowców z Japonką na wokalu. Ty razem bardziej dream popowe piosenki z gęstymi elektroniczno-gitarowymi teksturami są jednak jeszcze dalsze od alternatywności MBV, którym są czasami tagowani. Bardziej przestrzenne, klarowne, energiczne zawierają mniej tajemnicy a więcej radości. Dobrze wyprodukowany brzmieniowo materiał, którego wtórność rozgrzesza przyjemność ze słuchania.

Perfectly Crystal

18. Other Lives - Tamer Animals
/TBD/


Trudna do zdefiniowania duchowość tego albumu, ubrana w szaty folku ocierającego się miejscami o celtyckość, spleciona jest z mniej lub bardziej oczywistych nitek z twórczości The National, Radiohead czy Sigur Ros. Utwory, mimo ze duszne od emocji, są niezwykle przestrzenne wskutek zastosowania bogatego instrumentarium orkiestrowego, które nadaje im wręcz soundtrackowego charakteru. W czasie jazdy pustymi, wąskimi drogami po wzgórzach i wąwozach, zapiera dech.

Tamer Animals

17. Yuck - Yuck
/Fat Possum/
Debiut garściami czerpiący z amerykańskiej sceny indie lat 90-tych. Dinosaur Jr., Yo La Tengo, S.Malkmus, Sonic Youth są tutaj czasami aż nazbyt widoczni, ale świetny zestaw piosenek z takimi inspiracjami nie przeszkadza mi w ogóle. Grają muzykę z czasów gdzie kazdy z nas chciał mieć właśnie taki zespół i wystąpić w "120 Minutes". Epigoństwo najwyższej próby.



Holing Out

16. Battles - Gloss Drop
/Warp/


Po frapującym, precyzyjnym debiucie z 2007 roku, tym razem math-rock został roztańczony i pokręcony freak-folkiem. Mimo, ze taneczny rytm (czasami wręcz afro i tropicana)i wokale wprowadzają elementy improwizacji i psychodelii,"matematyczne" riffy gitarowe, będące główną osią utworów porządkują ich konstrukcję, utrzymując zimny i techniczny klimat. Nie mniej oryginalne i porywające jak debiut.


My Machines

15. Destroyer - Kaputt
/Merge/

To nie będzie moja ulubiona płyta, ulubionego songwritera Dana Bejara. Wolę jednak jego bardziej surowe, brudne, zgorzkniale wykrzyczane, "pijacko" melodeklamowane piosenki z poprzednich albumów. Tym razem brzmienie bardziej wygładzone, wysmakowany klimat, stonowany, elegancki wokal (miałem wręcz przeświadczenie że Dan śpiewa to trzymając mikrofon w dwóch palcach z uniesionym do góry najmniejszym) i wszechobecne dęciaki. Udało się jednak takze przy takich środkach wyczarować specyficzny magiczny klimat i utrzymać jakość songwiritingu.
Chinatown

14. The Go! Team - Rolling Blackouts
/Memphis Industries/


Najbardziej radosna płyta w tym zestawieniu. Kilkanaście piosenek o niesamowitej energii, usprawiedliwiających przypadkowe, niekontrolowalne trajektorie dowolnych kończyn. Świetnie melodie, grupowy, wręcz dziecięcy w swej spontaniczności śpiew, przemieszane w tanecznym maratonie classic pop, classic rock, rap, jazz, hip-hop i wielu innych. Niczym nieskrępowana zabawa, która od pierwszego na płycie "T.O.R.N.A.D.O" przetacza się po słuchaczu. Tęsknię za takimi imprezami.

Buy Nothing Day

13. Gang Gang Dance - Eye Contact
/4AD/


Eksperymentatorzy z Nowego Jorku, uformowali bardziej ułożone, popowe kompozycje pełne elementów house, noise, synth-pop, dub czy pierwiastków hinduskich i afrykańskich. Ogrom inspiracji i przeplatających się elementów intryguje, pozwalając co rusz odkrywać nowe barwy utworów. Kilka punktów kulminacyjnych w kazdym utworze, nadal pozostawia wrazenie eksprymentu i utrzymuje napięcie nawet w tych dłuższych. Ten album mozna chłonąć tylko jako całość. Trudna do ogarnięcia, perfekcyjna brzmieniowo psychodelia.

Thru and Thru

12. Peaking Lights - 936
/Not Not Fun/


Psychodeliczny, narkotyczny, rozleniwiający album. Jak lepka, upalna letnia noc bez szans na ruch powietrza. Inspirowane dubstepem podkłady, hipnotyczne gitary, bas i wokal, ułozone w niekończące się repetycje, które wciągają i uzalezniają coraz bardziej. Bardzo słoneczna, ale i tajemnicza muzyka.




All The Sun That Shines

11. Total Control - Henge Beat
/Iron Lung Records/


Bardzo dobry debiut zespołu z Australii. Post-punkowy klimat przełomu lat 70/80, wyraźne inspiracje Joy Division, Wire, Suicide czy Magazine, najbardziej curtisowy wokal wśród wszystkch epigonów. Napędzany monotonnym bitem cold wave rozdzierany jest synth gitarowymi, noisowymi eksplozjami i pulsuje chropowatymi, futurystycznymi teksturami. Dawno nie słyszałem czegoś tak dobrego w tym gatunku.


Carpet Rash

10. Wild Flag - Wild Flag
/Merge/


Kolejny bardzo dobry debiut, w momencie pierwszego przesłuchania okrzyknąłem "Warpaint 2011 roku". Muzycznie nie ma tu oczywistych porównań, ale takze te cztery panie oczarowały mnie wyrafinowanymi, gitarowymi piosenkami. Mniej tu opartych na linii basu, bujających, harmonicznych wokalnie kompozycji, a więcej garazowego, riffowego, rozimprowiowanego i wykrzyczanego wokalnie grania. Grupa załozona przez gitarzystkę i wokalistkę świetnego zespołu Sleater-Kinney, łącząc punk i post-hardcore z indie rockiem, stworzyła bardzo energetyczny i osadzony w tradycji album.
Romance

9. St.Vincent - Strange Mercy
/4AD/


Ilez się dzieje na tej płycie. Zaskakująco róznorodny i barwny album tej uroczej, pozornie delikatnej, a pełnej gniewu i wściekłości multinstrumentalistki. Gdzieś daleko słychać echa Sufjana Stevensa, z tymi bogatymi aranzacjami z ostatniej płyty. Wyraziste, ostre riffy jak w pierwszym utworze, pojawiają się ponownie często, przy wybuchach tłumionej agresji, przerywając kołysankowe początkowo utwory. Do tego dochodzi bogactwo psychodelicznych smaczków i pulsujących bitów elektronicznych. Przy kolejnych przesłuchaniach odkrywanie wciąga jeszcze bardziej.
Northern Lights

8. Violens - Nine Songs
/self-released/


Podobnie jak w zeszłym roku, znów fantastyczny zestaw piosenek skąpanych w nostalgii lat 80-tych. Tym razem jednak post-punk, new wave, psychodelia są wycofane, stonowane, uwypuklając popowość materiału bardziej niż na debiucie. Przesterowane gitary, chłód basu i klawiszy jest jakby tym razem zamglony, miękkimi wokalami i synth-popową aranzacją. Przede wszystkim świetne melodie, z których kazda tak jak na debiucie mogłaby uchodzić za ideał piosenki, którą chciałbyś stworzyć. Taki talent zdarza się rzadko. Niewytłumaczalnie zaraźliwe.
Spirit

7. Bon Iver - Bon Iver, Bon Iver
/Jagjaguwar/

Od pierwszych taktów, pięknie rozlewającego się "Perth", az do zamyślonego "Beth/Rest", przesuwają się na granicy snu i jawy spowite mgłą i mieniące się rosą wschodzącego słońca, panoramy jakiś pięknych nieznanych miejsc. Piosenki o starzeniu się, o ewolucji naszego postrzegania miłości, o tym jak bardzo zawsze chcemy byc inni. Z zadowoleniem odebrałem odejście od tradycyjnie folkowego instrumentarium i konstrukcji utworów, na rzecz muzycznych plam bogatych w barwne gitary, syntezatory, fortepian, saksofony i smyki, będących magnetycznych tłem falsetowego wokalu Justina Vernona.
Perth

6. Ringo Deathstarr - Colour Trip
/Club AC30/


Najlepiej zagrany, porywający, energetyczny, hałaśliwy, nieoczywisty, schogeaze w 2011 roku. Niepozornie od Sceny Leśnej o 15:35, na ostatnim Off Festival do jednej z lepszych płyt tego roku. W gitarowym zgiełku czają się wspaniałe melodie, prowadzone uroczym i delikatnym głosem wokalistki, skondensowane w konkretnych, nierozwleczonych utworach. Brzmienie gitar blizsze My Bloody Valentine niz klimat/konstrukcja całości. Połowa tej płyty to "ciary".


Two Girls

5. Organizm - Koniec, Początek, Powidok
/Wytwórnia Krajowa/


Jeden z lepszych polskich zespołów gitarowych, trzy lata po obezwładniającym mnie debiucie nagrał jeszcze lepszą płytę. Inspiracje post-punkiem, new wave, Sonic Youth, tak chłodno i szorstko wówczas podane, tu zyskały świetne melodie. Oparte głównie na basie pierwotne proste brzmienie, tu imponuje paletą barw gitar i doborem smaczków. Tam neurotycznie wykrzyczane, tu pogodnie wyśpiewane strofy o niezrozumieniu, cyniźmie miłości, egsystencjalnym strachu. Nadal tekściarskie mistrzostwo rzadko prezentowane przez naszą rodzimą scenę i ta specyficzna hipnotyczna nostalgia.

Ewa

4. Bill Callahan - Apocalypse
/Drag City/


”The real people went away, I’ll find a better way someday, Leaving only me and my dreams” rozpoczyna płytę Bill Callahan swoim barytonem i kontynuuje "riding for the feeling" z zaskakująco bogatymi jak na niego podkładami i gitarami (na zywo, na Ars Cameralis, aranzacja tych utworów była jeszcze bardziej imponująca). Proste, przejmujące melodie, ciche i pełne emocji . Piękna płyta o samotności, przepaści między nami, mijających godzinach i znikających miejscach.

Riding For The Feeling

3. Tim Hecker - Ravedeath, 1972
/Kranky/


Piękna, niepokojąca, zamyślona, podniosła płyta mistrza ambientu. Przetworzone, poszatkowane tajemniczymi zgrzytami i trzaskami, nagrane w kościele w Reykjaviku organy, sąsiadujące z delikatnymi fortepianowymi pasazami i mrocznymi dronami, zniewalają, otępiają i zamrażają twój wzrok na jednym punkcie przez cały czas trwania albumu. Towarzysz wielu ciepłych nocy i poranków wśród zółtych ściegów latarni na ulicach, rozmazanych czerwonych punktów samochodów w dole, falujących setek świateł miasta w oddali.

Hatred Of Music I

2. The Antlers - Burst Apart
/Frenchkiss/


Po pięknym, intymnym, traumatycznym, eterycznym, porównującym destrukcyjny związek z opieką nad umierającą na raka kości dziewczyną, "Hospice" sprzed dwóch lat, tym razem mamy wrazenie większej przestrzeni i muzycznego optymizmu. Elementy ambientu, towarzyszące gitarom, ustąpiły odważniejszemu użyciu elektroniki, brzmienie uległo wzbogaceniu, szeptano-nucony wokal zastąpiły odważniej śpiewane melodie. Ale to nadal smutna, nocna, jakby gdzieś odosobniona, stłumiona w uszach muzyka i liryki, choć sugerujące pogodzenie z losem, pełne samotności i obaw przed jutrem, na jawie i we snach.

Every Night My Teeth Are Falling Out

1. Real Estate - Days
/Domino/
Najlepszy zestaw piosenek w tym roku, gitarowych, ale takich gdzie gitary są leniwe, a kompozycje rozbrajająco senne. Ta płyta nie ma momentów, gdzie chciałoby wcisnąć się "repeat", przyciąga do kolejnych przesłuchań w całości. W najlepszej tradycji amerykańskiej alternatywy lat 90 reprezentowanej chociazby przez Yo La Tengo czy Built To Spill. Pozornie słoneczny surf-pop, faktycznie, zachmurzony melancholią i rozważaniami o utracie niewinności, dzieciństwa, czasu zabawy, beztroski i nostalgicznym powrotem na przedmieścia...

Easy


Brak komentarzy: