poniedziałek, 17 listopada 2008

Daturah - Reverie


Daturah - Reverie
Ocena: 8.0/10.0

Poruszając się w obrębie post-rocka trudno być oryginalnym. W końcu Talk Talk definiując ten gatunek, a takie zespoły jak Mogwai, Sigur Ros czy GYBE! twórczo go rozwijając wydaje się że powiedziały wszystko. Wielu zespołom po nich pozostaje być już tylko kopią i starać się aby słuchacza nie ogarnęła nuda. Czasami jednak pojawia się zespół, który używając tej stylistyki jako narzędzia potrafi stworzyć album, w którym się zasłuchujesz.

Zespoły wybierające dla swojej twórczości klimaty post-rockowe, nie jako z góry się ograniczają. Setki albumów trafiają do kosza gdy okazuje się, że ich jedyną charakterystyką jest to, iż zawierają długie, powoli rozwijające się utwory, gdzie od gitarowych i/lub elektronicznych plam, zwiększając gęstość dźwięków przechodzą do ogłuszającej ściany gitar na koniec. Nieliczni potrafili dodać elementy, które sprawiły że mogliśmy mówić o oryginalności. Bronią się natomiast albumy, które mimo iż nie rozwijają lub redefiniują gatunku potrafią wytworzyć odpowiedni klimat i zawierają dobrze skonstruowane melodie.
Daturah to niemiecki zespół, a "Reverie" to ich drugi album wydany przez małą wytwórnię Golden Antenna, która ma w sobie kilka ciekawie brzmiących zespołów post-rockowych. Już spojrzawszy na tracklistę widzimy co się święci, 5 utworów, 60 minut muzyki, łatwo policzyć ile średnio wybrzmiewa każdy. Trzeba naprawdę świetnego talentu kompozytorskiego aby w tak długich utworach utrzymać napięcie i nie zanudzić. Aby chciało się słuchać nie tylko danego utworu do końca, ale czekało także na następny. Posłuchajmy czy im się udało.
"Ghost Track" rozpoczynają półtoraminutowe ambientowe dźwięki z "filmowym" dialogiem dwóch mężczyzn aby od razu po ich zakończeniu wyrwać z fotela eksplozją gitar, z których prowadząca wygrywa chwytliwy, nostalgiczny motyw wyciszając się na kolejną minutę aby powrócić przy kolejnej zalewającej nas fali dźwięków. Trzeba przyznać, że główny motyw nabierając z czasem pewnej hymniczności powoduje ciarki na plecach, a przez cały czas przesuwają się przed oczami jednostajne obrazy. Tak, ta ten utwór doskonale sprawdziłby się gdy jadąc samochodem siedzisz na tylnym siedzieniu ze słuchawkami na uszach i patrzysz w boczne okno. W połowie utworu gitary rozlewają się pięknie jak u naszych George Dorn Screams. W koncówce intensywność dźwięków rośnie jeszcze bardziej i pojawiają się nowe linie melodyczne które "tańczą" wokół głównej, aby wyciszać się przez ostatnie 2 minuty. Udało im się, stworzyć magnetyzująca opowieść balansując pomiędzy ekspresją a nostalgią.
Kolejny na płycie "Hybrisma" zaczyna sie stłumionymi bębnami, jakbyśmy stali na zewnątrz budynku w którym odbywa się koncert, na tle których delikatne elektroniczne pejzaże wspomagane są smykami. Później robi się energetycznie i znów o całości dobrego odbioru tego fragmentu decyduje gitarowy motyw który wznosząc się w 4:25 sek. wchodzi w taką częstotliwość, że naelektryzowywuje małe włoski na szyi u nasady czaszki. I trwa porywając energią już do końca utworu, a poszczególne wzmocnienia i kulminacje jak na wysokości 7 minuty przynoszą sporo satysfakcji. Ten utwór to jak niekończący się lot w przestworzach, a jednocześnie masz ochotę cały czas się przy nim kołysać.
Różni się od niego opowieść trzecia - "9", która ma bardziej jednostajną strukturę i jest bardziej słonecznym sielskim pejzażem malowanym przez gitary, w którym od czasu do czasu wybudzi nas z sennego marzenia silniejszy podmuch powietrza, wzbijając jednak jedynie dmuchawce. Cały czas czai się także wokół nas melodia, która świdrujące gitary aplikują małymi dawkami i wyłania się jednak tylko chwilami aby rozpływać się ponownie. Na wierzch wydobywa się dopiero po 7 minutach, gęstniejąc z sekundy na sekundę, aby w 9:25 osiągnąć apogeum i barwą gitary wywołać rezonans w klatce piersiowej. Mocno rozpoczyna się czwarty utwór "Deep B Flat" który w konstrukcji podobny jest do dwóch pierwszych, tu także wznoszenia przeplatane są spokojnymi momentami, utkane jednak z tak wielu melodii, pomysłów i zagrywek gitarowych, że trudno się nudzić. Około 5 minuty następuje przerwa na wsamplowaną rozmowę, po której utwór znów zyskuje stopniowo na intensywności a pulsujące i łkającę gitary przynoszą kolejne warstwy smutku, po 10 minutach zyskując przester obudowują się kolejnymi ścieżkami. Ostatni na płycie "Vertex" można opisać podobnie jak utwory powyższe gdzie na początku niepokojący klimat osaczenia budują przenikające się delikatne gitary, które z czasem nabierają przesteru a od 8 minuty brzmią apokaliptycznie.

Po wysłuchaniu wszytkich pięciu opowieści, w których nie ma praktycznie wokalu, stwierdzam że to najlepsza w tym roku płyta z gatunku post-rock. Uwielbiam ten rodzaj przygnębienia i nostalgii, w który zdołali mnie wprowadzić umiejętnym konstruowaniem napięcia oraz zapadającymi w pamięci melodiami.

http://www.myspace.com/daturah

Brak komentarzy: